Stawiam jednak dolary przeciw orzechom, że w praktyce nic się nie zmieni.
Orban opanował wszystkie instytucje w kraju – nie tylko sądy, instytucje kontrolne czy media publiczne i prywatne, ale nawet niszowe, niemal niezależne platformy internetowe stosują autocenzurę.
Nawet komisje wyborcze, które liczą głosy, są pod kontrolą Fideszu.
Do tego Orban manipuluje opinią publiczną od 2010 roku. To cud, że wciąż istnieją Węgrzy, którzy nie traktują go jak boga.
Pamiętajmy też, że Trump ręka w rękę z Putinem pomogą mu w wyborach.
Załóżmy jednak, że rekordowa w UE, 50-procentowa inflacja od 2020 roku i katastrofalny spadek wzrostu gospodarczego – minus 1,7% – wkurwiły społeczeństwo.
Orban ma jednak większość konstytucyjną, więc może zmieniać prawo według własnego widzimisię. Zabetonowanie wymiaru sprawiedliwości, jakie zrobił PiS w Polsce przed wyborami w 2023 roku, przy tym, co może zrobić Orban, to drobiazg.
Orban może na przykład nadać prezydentowi uprawnienia cesarza, który zatwierdza wszystko, nawet zwołanie parlamentu po wyborach. W razie przegranej może sam zostać prezydentem – a prezydenta na Węgrzech wybiera parlament – i ustanowić dziesięcioletnią… a co tam, dożywotnią kadencję, czyniąc urząd dziedzicznym. Rząd i parlament stałyby się jedynie kółkiem dyskusyjnym.
Dla Węgrów zostałby tylko „wariant Ceausescu”.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz