Ks. Bartek Rajewski napisał:
"Zażenowanie i smutek budzi fakt, że w
Kościele (hierarchicznym, ale nie tylko) są ludzie, którzy bardziej obawiają
się utraty władzy i wpływów niż utraty wiernych. Zafiksowani na walce z
ideologiami i dżenderami, skoncentrowani na obronie przed elgiebetami i
tefałenami, stajemy się (czy świadomie - nie wiem, Bóg to wie) trybem w
mechanizmie propagandy i manipulacji. Uśpieni dobrobytem, znieczuleni układami
z władzą, nie dostrzegamy realnych problemów. Jakby totalnie bez znaczenia był
dla nas fakt, że połowa małżeństw się rozpada, że miliony ludzi cierpią, że
kościoły pustoszeją, że zaczyna brakować księży, że dzieci i młodzież mają w
nosie taką katechezę, która w ich życie nie wnosi nic, oprócz lęku. Tylko w
Łodzi 55 proc. uczniów nie chodzi na lekcje religii. Bp Michał Janocha
wspominał, że w Warszawie jest jeszcze gorzej. Czy naprawdę ratunku dla
Kościoła i rozwiązania tych problemów trzeba szukać w układach z partią, w
radykalizacji i promowaniu quasi kościelnych subkultur (jak np.
tradycjonaliści), w pentekostalizacji i pseudo-charyzmatycznych eventach, w
dilach z nacjonalistami? Serio? Potrzebujemy dzisiaj ewangelizacji jak nigdy
wcześniej, a straszenie, tupanie nogą i grożenie palcem to totalne jej zaprzeczenie.
Pobudka!
Ps. Wiem, że tym
wpisem Ameryki nie odkryłem. Nie taki jest mój cel. Mam jednak cichą nadzieję,
że choć jedną osobę do refleksji zainspirowałem."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz